Hu hu huuu


Mam tu tyle zaległości, że sama nie wiem, od czego zacząć ich nadrabianie. Szyłam, szyłam, tylko większość na bieżąco prezentuję na Facebooku a bloga.. bloga, jak widać, ciut zanieduję. Wiem jednak, że są wśród Was tacy, który wolą tutaj zerkać niż na popularny serwis społecznościowy. Ja również lubię, ale nie zawsze już czasu wystarcza na różne kanały komunikacji :)

Ale.. do rzeczy. Przedstawiam sowę. Uszytą pod wpływem niezwykłego spotkania na wiejskich bezdrożach. Wracałam do domu po zmroku. Po ciemnej wiejskiej, nieoświetlonej drodze. Już z daleka widziałam, że na środku drogi coś leży. Kamień? 

Nie kamień... Po chwili ujrzałam wlepione w siebie oczy sowy. Puszczyka chyba. Siedział na drodze i na szczęście ani myślał odlatywać. Patrzył... Nie, nie patrzył... Świdrował wzrokiem a ja bałam sie oddychać, by go nie spłoszyć ( co prawda tak na logikę, to chyba moj samochód robił więcej hałasu niż ja oddechem... Choc z drugiej stromy wracałam zdyszana po gimnastyce :) 

i tak się sobie przyglądaliśmy ze 2 minuty... Ja w ciemnościach samochodu i on w świetle jupiterów :) 
pod razu zapragnęłam upamiętnić te chwilę po swojemu, czyli filcową torebką.

Projekt i wykonanie:
Bez Podszewki 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz